Witam Was serdecznie.
Obiecałam Wam, że pochwalę się moim nowym pomocnikiem.
Nadszedł ten czas. Przedstawiam Wam Bruna, który tak ja ja kocha pędzelki, koraliki, nitki, włóczki i wstążeczki :)
Ale może od początku.
Kociak przyszedł do nas 3 listopada 2014 roku. Przyszedł w dosłownym tego słowa znaczeniu, ponieważ do tego dnia domu nie miał.
Tego oto dnia razem z moim chłopakiem i sąsiadem rozmawialiśmy wieczorem w garażu (chłopaki naprawiali samochód). Dzień był pochmurny i deszczowy, wieczór z resztą równie chłodny i paskudny. Drzwi garażu były uchylone światło zaświecone więc taki mały kociak wszedł (chyba chciał się ugrzać). Wołałam go, ale bardzo się bał i uciekł. Zrobiło mi się go szkoda. Za chwilę jednak wrócił i stanął przy drzwiach patrząc na nas małymi zaropiałymi oczkami. Chłopcy zamknęli drzwi do garażu a ja powoli zaczęłam się zbliżać żeby wziąć na ręce:)
Los tak chciał, że kociak schował się w takie miejsce, z którego nie miał ucieczki. Oczywiście nie łapałam go od razu. Bronił się twardo przed ludzką ręką (musiał pewnie sporo przeżyć:( ). Powolutku głaskałam, żeby wiedział, że nic mu nie grozi. Kiedy zauważyłam że zamyka oczka i mruczy pomału wzięłam go na ręce. Rozmruczany rozpłynął się w ramionach. Kiedy poczuł się pewniej zeskoczył mi z kolan i znów się schował w mało dostępne miejsce. Przekopałam połowę gratów w garażu żeby się do niego dostać, ale już nie uciekał w popłochu :)
Tak oto zakochałam się w małym wygłodniałym kociaku. Z resztą nie tylko ja, bo mój chłopak również. Dostał od nas kawałek wędlinki. W środku nocy wyciągnęłam Tinę z mieszkania (znacie już mojego speca od zdjęć) i razem postanowiliśmy go zabrać do domu.
Moje obawy były jednak spore. Kociak był chory. Było to widać na pierwszy rzut oka nawet będąc laikiem w tych sprawach. Był bardzo brudny. Miałam całe ręce czarne od futerka. Był jednak wdzięczny za każdy głask :)
W domu daliśmy mu prowizoryczną kuwetę, jedzenie, picie i ręcznik do spania. Kociak spał prawie bez ruchu całą noc i dużą część dnia. Kiedy wyszedł wyglądał tak:
Oczywiście raczej się chował i mało pokazywał ludziom. Niewiele jadł i niewiele pił. Ciągle kichał, ropiały mu oczy. W pożyczonym od sąsiadki transporterze zabraliśmy go do weterynarza, gdzie został zbadany. Określono jego wiek na 5 miesięcy. Dostał antybiotyk, kropelki na oczka i syrop wzmacniający. Od razu kupiliśmy żwirek, jedzenie i wszelkie niezbędne rzeczy.
Kociakowi poświęciliśmy dużo uwagi. Po pierwszej fazie leczenia miał się już coraz lepiej i był wszędzie tam gdzie my :)
Po wyleczeniu z katarku został wykąpany, zaszczepiony, odrobaczony. Z dnia na dzień miał się coraz lepiej. Taki czarny, ale i nie czarny :)
Zaufał nam i póki co jest wszystko w porządku :)
Ma wiele cioć i wujów (niektórzy jeszcze go nie widzieli a już kochają) :)
Tak oto nasz Bruno został nasz i jest moim idealnym pomocnikiem w pracy :) Bombkami był wręcz zachwycony :) Jak to kociak dużo czasu w ciągu dnia spędza śpiąc:
A przez resztę się bawi :)
Teraz Bruno rośnie jak na drożdżach :)
Niestety wciąż bardzo boi się obcych ludzi. Gdy znajomi przychodzą (nie jest to częste ale jednak) to kot w panice ucieka. Przyzwyczaja się po pewnym czasie jeśli taka osoba poświęci mu sporo uwagi.
A dziś Bruno jest już większy i wciąż kochany :)
Mam nadzieję że jest mu u nas dobrze :)
Fajnego mam pomocnika przy pracach prawda? :) Właśnie jego ukrywałam :)
Zdjęcia wcześniej i dziś robiła oczywiście Tina. Dziękuję :)
Na dziś to tyle. Zapraszam ponownie.
Pozdrawiam.
Dżastii.
miał szczęś cie ;-D
OdpowiedzUsuńOj tak :)
UsuńFajny pomocniki i śwoetnie że do Was trafił. Wyczuł wasze dobre serduszka. Niech sie zdrowo chowa i przynosi Wam radość
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Nie dziękuję żeby nie zapeszyć :) Na pewno coś wyczuł. Pozdrawiam :)
UsuńSuper kociaczek :) Czytając info o tym ile zwierzaków zostaje wyrzucana na ulice czy przywiązywana do drzew w lasach (szczególnie psy, ale kotki również) odnoszę wrażenie, ze "ludzie" bo nie wiem czy taka osobę można nazwać człowiekiem to okrutne bestie. Czytając takie wpisy jak Twoj powraca nadzieja w ludzi:) Ja kiedyś sceptycznie podchodziłam do kotów, ale od kiedy (prawie 7lat)t mam mojego Titka zupełnie inaczej patrze na kociaki. Obecnie mamy kota i psa, żyją razem, świetnie sie rozumieją i choć czasem nabroją nie da się na nich gniewać. Bruno na bank umili Wam wiele chwil i nie raz poprawi humorek :) Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTeż jak czytam ile stworzonek zostaje wyrzuconych to zastanawiam się gdzie ludzie podziali swoje mózgi... Zwierzaki są wspaniałe i potrafią do siebie przekonać. Od zawsze miałam wokół siebie zwierzaki, ale pierwszy raz mam takiego typowo domowego pupilka :) W rodzinnym domu był kot i pies razem i też się świetnie dogadywały :) Przynosi mnóstwo radości. Równiez pozdrawiam i życzę zdrówka Tobie i Twoim pupilkom :)
UsuńFajny kiciak choć w robotkach pewnie będzie ci psocił :)
OdpowiedzUsuńTroszkę psoci, głownie przy szydełkowaniu. Przeciągamy nitkę między nim a mną hehe :)
UsuńFajny kiciak choć w robotkach pewnie będzie ci psocił :)
OdpowiedzUsuńŚwietny pomocnik i jaki śliczny :-)
OdpowiedzUsuńKiedyś i do nas zawitał zbłąkany kociak. Ktoś wychodził z mieszkania, a on hyc - między nogami i biegiem do pokoju, gdzie wskoczył za plecy siedzącej na dziecięcym rowerku siostry. W takiej sytuacji wyjścia nie było - kot musiał zostać, ale niestety, był tak zarobaczony, że zabiła go już pierwsza dawka leku. Małej wtedy siostrze i mniejszemu jeszcze bratu powiedzieliśmy, że kotek uciekł, gdy tata do pracy wychodził.
Ma te swoje słodkie oczęta hehe :)
UsuńTo też dobry cwany kociak był :) Szkoda że tak to się skończyło. Ale niestety czasami jest tak, że już nie jesteśmy w stanie im pomóc :( Kiedy byłam z Brunem u Pani weterynarz to powiedziała, że to w zasadzie najwyższy czas, bo później nie wie czy udałoby się pomóc.
A czy po czasie rodzeństwo dowiedziało się co naprawdę stało się z kociakiem? nie mieliście potem innego kociaka? :)
Tak, jakiś czas później powiedzieliśmy im, co się stało. Kota już nie mieliśmy, ale trzy psy - po kolei oczywiście. Pierwszy po jakimś czasie powędrował na fermę drobiu, bo okazał się za duży do naszego małego mieszkania w samym centrum miasta. Drugiego trzeba było uśpić, gdy miał pół roku - od urodzenia był chory na nosówkę, a trzeci spędził z nami 16 lat.
UsuńTo też miałaś przeprawę, żeby mieć swojego kompana na dobre i złe :)
Usuńwspaniale, że zdecydowałaś się go przygarnąć
OdpowiedzUsuńsuper! Ja też mam pomocnika takiego puchatego..:)
OdpowiedzUsuń